Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

Podszedł do Sternaua, skutego łańcuchem, i zamierzył się; nie zdążył jednak uderzyć, ponieważ ktoś chwycił go za ramię. Odwrócił się przerażony i ujrzał parę błyszczących oczu oraz lufę rewolweru. Trupia bladość pokryła jego oblicze.
— Kto to jest? Czego tu chcecie? — wybełkotał w osłupieniu.
— Zaraz się dowiesz! — odpowiedział Kurt. — Na kolana! — Powalił go na ziemię. — Chodź, młokosie, nałożymy ci obrożę, abyś nie uciekł!
Po tych słowach zdjął lasso, którem miał przepasane biodra, i otoczył niem korpus i ramiona Manfreda. Bratanek Hilaria nie miał przy sobie broni. Znieruchomiał z przerażenia i, nie stawiając najmniejszego oporu, pozwolił się związać.
Kurt, odetchnąwszy pełną piersią, zawołał radośnie:
— Chwała Bogu! Nareszcie mi się udało, Jesteście wolni!
— Wolni? — rozległo się dokoła. — Kimże jesteś, sennor?
— Dowiecie się później. Przedewszystkiem trzeba się wydostać z tej śmierdzącej nory. Będziecie mogli iść?
— Owszem — rzekł Sternau.
Kurt stłumił chwilowy głos i odruch serca, czyniąc jedynie to, co nakazywała sytuacja, i rozum.
— Jak się otwierają wasze łańcuchy?
— W kieszeni tego człowieka leży mały kluczyk, który je otwiera.
Kurt znalazł kluczyk w jednej z kieszeni Manfre-

35