Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.

Otwór w sam raz dla dwustu żołnierzy, którzy mają przybyć punktualnie o czwartej.
— Gdzie miał na nich czekać ten człowiek?
— Na dole, na skraju drogi klasztornej. Miano dokonać pozornego napadu, aby skłonić cesarza do pozostania w Meksyku. Musimy temu przeszkodzić tak ze względu na Juareza, jak na cesarza.
— I ze względu na mieszkańców miasteczka, gdyż żołnierze, którzy mają przybyć, są bezwątpienia zbójami i rabusiami.
— Jakże sobie jednak poradzić? Czy wtajemniczyć mieszkańców? Gotów nas jeszcze kto zdradzić.
— Niestety, ze zdradą należy się w tym wypadku liczyć. Musimy więc zasadzać się na własnych siłach. Czy chcesz powitać żołnierzy w zastępstwie Manfreda?
— Ależ oczywiście.
— Będą jednak przekonani, że wjadą do klasztoru przez główną bramę.
— Powiem im, iż plan został częściowo zdradzony i że Juarez wysłał mały oddział wojska na obsadzenie klasztoru.
— Doskonale! Zrozumieją, że bez walki nie będą się mogli do klasztoru dostać.
— Tak. Uwierzą, że, dostawszy się przez tajemne wejście, obezwładnią załogę bez trudu.
— Jestem przekonany, że cię usłuchają. Ale jak sobie z nimi dać później radę?
— Wystrzelamy ich, jak psów. — rzekł Kurt.
Pah, są przecież uzbrojeni. Porozwalają drzwi. Będziemy ich jakoś musieli rozbroić.

47