Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.

Ludzie awansują w tym błogosławionym kraju błyskawicznie. No, idę do venty po konia. Za dziesięć minut ruszam w drogę.
Odszedł. — —
Sternau opowiedział pozostałym, co widział i słyszał pod klasztorem. Gdy nadmienił, że ma zamiar schwytać poważną ilość żołnierzy, niemal wszyscy ofiarowali się z usługami. Nie przyjął, tłumacząc, że udział większej ilości osób wpadłby niechybnie w oczy.
Rzecz charakterystyczna, że prócz don Fernanda, który leżał w łóżku, reszta towarzystwa czuła się stosunkowo nieźle. Radość z powodu odzyskania wolności zniweczyła ślady niewoli. Nastrój panował wesoły, beztroski, nawet frywolny. Przyczyniała się do tego i służba, która okazywała wszystkim należną uprzejmość.
Nie chciało jej się wprost wierzyć, że wszystko, o czem opowiadali nasi byli jeńcy, jest prawdą. W oczekiwaniu surowego śledztwa, mieszkańcy klasztoru starali się podkreślić, że nie mają nic wspólnego ze zbrodniczą kabałą doktora Hilaria. — — —
Minęła północ, zbliżała się czwarta godzina. Sternau udał się do podziemnych korytarzy; nikt mu nie towarzyszył. Miał dosyć czasu, by rozsypać proszek. W pół godziny po nim opuścił towarzystwo Kurt.
Przekradł się przez otwartą bramę klasztorną i podążył szosą, prowadzącą do miasteczka. Pe pewnym czasie doszedł do podnóża góry. Wydało mu się, że słyszy skrzypienie kół. Przystanął i zaczął nasłuchiwać. Nagle ktoś krzyknął mu nad uchem tak głośno, że się wzdrygnął.

51