Pożegnawszy się z Gerardem i Marianem, którzy pozostali w klasztorze, kompanja nasza wyruszyła po obiedzie. Po upływie trzydziestu sześciu godzin przybyto szczęśliwie do Zacatecas.
Sternau i Kurt udali się wprost do prezydenta. Juarez był pochłonięty pracą, skoro się jednak dowiedział, kto prosi o posłuchanie, polecił wpuścić obydwu gości.
Gdy weszli, wysoki, barczysty Juarez stał oparty o stół. Oczy jego, smutne i poważne zazwyczaj, zabłysły na widok Sternaua radością. Podszedł doń i, wyciągając ręce, rzekł:
— Czy wzrok mnie nie myli, sennor? Kiedy mi zameldowano o waszem przybyciu, nie chciałem wierzyć własnym uszom. A więc nieprawda to, że spotkało was wielkie nieszczęście?
— Przeciwnie, zupełna prawda, sennor, — odparł Sternau z powagą. — Znalazłem się wraz z przyjaciółmi z beznadziejnem położeniu. Ratunek zawdzięczamy temu oto młodzieńcowi. Pozwólcie, że go przedstawię. Porucznik huzarów gwardji Kurt Unger.
Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.
III
W ZACATECAS
61