Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

Juarez lekceważąco potrząsnął ręką.
— Nazywa pan tego człowieka cesarzem? Na jakiej podstawie, jakiem prawem?
— Wielka ilość państw uznała go za cesarza.
Pah! Nie od tych państw przecież zależy decyzja. Zresztą, gdyby nawet było inaczej, rządy tych państw powinny były mieć tyle sprytu, aby przewidzieć, że ten gest teatralny prędzej czy później skończyć się musi. Chwila ostatnia nadeszła. Nie znałem nigdy żadnego Maksymiljana Meksykańskiego. Znam jedynie niejakiego Maksymiljana Habsburga, który ku swej własnej zgubie dał się nakłonić Napoleonowi do powiedzenia mi va banque. Bank wygrał. Proszę nie mówić w mojej obecności o „cesarzu Maksymiljanie“. Na pytanie pańskie odpowiadam, że ten sennor nie zdoła się utrzymać.
— Jakże, zdaniem pana, ułożą się jego losy?
— Sennor Unger, mówi pan bardzo otwarcie jasno. Ja będę również szczery: Jeżeli Maksymilian zechce opuścić kraj dobrowolnie i na czas, niech uchodzi cały wraz ze swym tytułem cesarskim. Jeżeli jednak będzie się ociągać — biada mu!
— Jak to mam rozumieć?
— Poprostu — zginie. Rząd meksykański wytoczy mu proces.
— Któż będzie tym rządem?
— Ja.
Kurt skłonił się uprzejmie.
— Zostanie pan prezydentem Meksyku?
Juarez ściągnął brwi.

65