Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.

Hilario zorjentował się, skąd głos pochodzi. Obszedł ścianę, pod którą przed chwilą siedział. Stał za nią mały, gruby spiskowiec i uśmiechał się, rozwalając usta od ucha do ucha.
— A to niespodzianka, co? — zapytał.
— Pan tutaj? — rzekł Hilario ze zdumieniem. — Jakże się pan dostał?
— Tajny nasz związek jest wszechobecny. Czekałem na sennora. Byłem w Santa Barbara, rozmawiałem z pańskim bratankiem w godzinę po odjeździe pana. Nie ruszyłem za panem, gdyż nie byłem pewien, jaką drogę sennor obierze. Wiedząc, że pojechał pan do stolicy i, nie zastawszy tam cesarza, będzie zmuszony ruszyć do Queretaro, wolałem znaleźć między obydwoma miastami punkt, w którym musielibyśmy się spotkać. Chodziło o punkt, leżący na uboczu, — wybrałem więc to pogorzelisko.
— Ma pan coś ważnego do zakomunikowania?
— Tak.
— Jakże było w Santa Barbara?
— Skądże to pytanie?
Arrastro obrzucił starca zdziwionem, badawczem spojrzeniem.
— Pytanie zupełnie naturalne. Człowiek, przebywający zdala od domu, ciekaw jest, co się w nim dzieje.
Pah! Mówiłem przecież, że byłem w Santa Barbara w godzinę po pańskim odjeździe. Cóż się w przeciągu tej godziny stać mogło?
— Tego nie można wiedzieć.

81