w ręce Juareza. Czy będzie wdzięczny i pozwoli nam odejść swobodnie?
— Jestem o tem przekonany.
— W każdym razie, chcąc schwytać lwa, sami musimy naprzód wpaść w pułapkę. Byłoby to niemal głupotą, gdyby Juarez chciał puścić wolno swego wroga i rywala, jakim jest dlań bezwątpienia Maksymiljan.
— Znam Juareza. To człowiek szlachetny. Potrafi być wdzięczny.
— Szlachetność ta ani mnie grzeje, ani ziębi, natomiast sprawa wdzięczności interesuje mnie bardzo. Wpuść pan tego człowieka!
Po raz pierwszy w życiu stanął Hilario przed naczelnikiem tajnego związku. Generał Miramon obrzucił go ostrem spojrzeniem i rzekł:
— Powiedziano mi, że przybywa pan z Santa Jaga. Cóż może sennor zakomunikować?
— Do miasta wkroczył oddział żołnierzy cesarskich i zatknął sztandary Maksymiljana.
Miramon zmarszczył czoło.
— Chciał pan zapewne powiedzieć: oddział szaleńców. Krok tego rodzaju, niepoparty powstaniami w innych miastach, byłby szaleńswem.
— Ależ w innych miastach stało się to samo!
— Co takiego? To samo?
— Tak. Oto wykaz, sennor! Mam wrażenie, że ten ruch zataczać będzie coraz szersze kręgi.
— Ah, przynosi mi pan świetną nowinę. Czy ręczy sennor za jej prawdziwość?
— Ręczę głową.
Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/93
Ta strona została uwierzytelniona.
89