Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/98

Ta strona została uwierzytelniona.

— Escobedo przybędzie natychmiast z odsieczą i po szybkim marszu zaatakuje flanki.
— Więc naprzód pobijemy Diaza, a potem Escobeda.
— Niechaj Wasza Cesarska Mość nie zapomina, że, po oddaniu Queretaro i stolicy, znajdziemy się w wolnem polu bez żadnej osłony.
Maksymiljan nie był wojakiem. Opierał się przeważnie na przypuszczeniach i nadziejach, raz większych, to znowu mniejszych. Teraz nadzieje te spadły niemal do zera.
— Uważasz więc, generale, że wszystko stracone? — zapytał trwożliwie.
— Wszystko — odparł Mejia poważnie.
Cesarz gorączkowo pogładził brodę i spojrzał z wyrzutem na generała.
— Nie jesteś pan wcale dworakiem!
— Nie byłem nim nigdy, Najjaśniejszy Panie. Jestem żołnierzem i wiernym, szczerym poddanym mego cesarza.
Maksymiljan podał mu rękę i odparł łagodnie:
— Wiem o tam. Byłeś mi zawsze — czarnym krukiem, ale kierowały tobą, generale, najlepsze intencje,
— Czarnym krukiem? — zapytał Mejia, głęboko poruszony. — O nie, Najjaśniejszy Panie, nie! Ostrzegałem was tylko, gdyście stanęli na tej ziemi. Przestrogi moje poszły na marne. Teraz zginę razem z moim cesarzem...
Znowu nastąpiła pauza. Cesarz patrzył ponuro

94