Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

— Uff! Teraz, teraz! — zawołał.
Podążyłem za jego wzrokiem, ku obozowi, i ujrzałem, że jeden Yuma wstał i począł się rozglądać. Spostrzegł, iż konie nie były na poprzedniem miejscu, lecz znacznie dalej. Zauważył również nasze wierzchowce. Chociaż stały pojedynczo półkolem, którego prawidłowość była co najmniej dziwna, jednakże nie ściągnęły na siebie jego podejrzenia. Musiał je wziąć za konie Yuma, gdyż nie zbudził nikogo, lecz opuścił obóz, kierując się do najliczniejszej grupy koni. Sądził widać, że tam czuwają obaj strażnicy i chciał im zwrócić uwagę na przeoczenie.
— Już po nim — wykrztusił wódz. — Zaraz padnie strzał i Yuma zginie.
— Nie, — odparłem. — Nie zabiją go!
— Sądzisz więc, że mojego wojownika przepuszczą?
— Wezmą do niewoli, tak, jak ciebie.
— Będzie się bronił, zaalarmuje wszystkich!
— Nie zdąży. Wiesz przecie, gdzie stoi Winnetou; Yuma musi przejść tuż obok niego, jeśli chce zachować dotychczasowy kierunek, a wówczas Apacz złapie go ztyłu, jak ja ciebie. Uważaj!
Stało się, jak powiedziałem. Yuma szedł, nie przeczuwając złego; wtem ujrzeliśmy błyskawicznie wychylającą się za jego plecami postać Apacza; niebawem zginęły obie; leżeli w trawie, gdzie ich nie mogliśmy dostrzec. Po chwili podniósł się Winnetou; ciągnął za sobą nieruchomego Yuma i zniknął wraz z nim za drzewami.
— Ma go, zwyciężył! — gniewnie wykrzyknął Wielkie Usta.
— I to tak cicho, że żaden z twoich ludzi nic nie

106