— Dotrzymam go i nie zmienię ani na jotę! — potwierdziłem.
Rozwiązano im nogi, by mogli biec, ramiona jednak pozostały skrępowane. Powróciłem z nimi i wodzem, konwojowanym przez dwóch Mimbrenjów, do poprzedniego miejsca. Wkrótce ujrzałem Winnetou z Nalgu Mokaszi i po śpieszyłem naprzeciw. Wódz Mimbrenjów był niezadowolony z takiego obrotu rzeczy. Spostrzegłszy mnie, krzyknął porywczo:
— Czy to prawda, że ten pies Yuma i jego ludzie chcą złożyć broń?!
— Tak.
— A więc albo wywołałeś cud, albo tkwi w tem jakiś podstęp, którego nie możesz przejrzeć! Niech Old Shatterhand ma się na baczności!
Teraz odezwał się Winnetou głosem spokojnym, przekonywującym:
— Nie narodził się jeszcze ten Yuma, któryby zdołał oszukać Old Shatterhanda. Vete-ya naturalnie zostanie u nas. Ci trzej mają pewnie zanieść jego rozkazy do obozu?
— Tak, — odparłem.
— Czy wiedzą już dokładnie, co mają tam powiedzieć?
— Mam dla nich jeszcze dwa zlecenia. — Co takiego jeszcze? — spytał prędko Wielkie Usta, wyczuwając warunki, na które nie mógłby się zgodzić.
— Coś bardzo zwykłego, o czem nie wspominałem dotychczas, jako że zrozumiałe było same przez się. Nagliłeś tak bardzo, że na pewno nie będziesz miał nic przeciw temu, aby twoi wojownicy usłuchali cię natychmiast?
Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/112
Ta strona została uwierzytelniona.
112