Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

i muszą być wydane. Resztę waszego dobytku ściśle zbadamy. Nie chcemy wzbogacać się cudzym kosztem, jednakże wszystko, co pochodzi z napadu na hacjendę del Arroyo, odbierzemy wam i zwrócimy prawowitemu właścicielowi. Czy masz jeszcze o co zapytać?
— Nie.
— A więc gońcy mogą wyruszyć; ty zaś usiądziesz tutaj i nie wstaniesz, póki ci na to nie zezwoli jeden z nas, Winnetou, Nalgu Mokaszi, lub ja!
Yuma oddalili się, aby wypełnić swą niezbyt zaszczytną misję. Wielkie Usta przykucnął, obaj zaś wartownicy stanęli przy nim, ani na chwilę nie spuszczając zeń oczu. Spojrzałem na zegarek; gdyby termin wyznaczony upłynął bez rezultatu, rozkazałbym dać kilka ślepych strzałów na postrach, a następnie dopiero rozpocząć ogień. —
Gońcy dotarli do obozu i zbudzili śpiących. Gdy minęło pierwsze dzikie zamieszanie, Yuma otoczyli wysłańców kołem. Po chwili rozległ się orkan wściekłych okrzyków, a raczej ryk przeraźliwy. Wysłani spełnili poselstwo. Oblężonych ogarnęło niesłychane wzburzenie, które mogło przybrać formy niebezpieczne.
Oddaliłem się z Winnetou i wodzem Mimbrenjów od Vete-ya, aby nie słyszał naszej rozmowy. Gdy doszła nas dzika wrzawa, rozlegająca się w obozie, rzekł Silny Bawół:
— Teraz rozpoczną atak; poznaję po ich okrzykach; lecz my Yuma godnie przyjmiemy.
— To tylko słomiany ogień. Przekonawszy się, że są okrążeni, ochłoną z zapału wojennego, — odparłem.

114