pięć minut, znowu pięć; było tak ciemno, że widziałem zaledwie na odległość dwudziestu kroków. Nasłuchiwałem i chciałem właśnie opuścić kryjówkę, by w razie potrzeby nieść malcu pomoc, gdy usłyszałem szmer, jakby odgłos uderzenia; przypominał pusty dźwięk, jaki wydaje kij bijąc w próżną tykwę. Było to więc uderzenie zadane wojownikowi Yuma. Stałem na miejscu, nasłuchając. Dobiegły mię zduszone jęki, potem powtórzył się poprzedni szmer. Yuma dostał w głowę po raz drugi. Teraz już nie troszczyłem się o chłopca, czekałem tylko, co zrobi. Po upływie krótkiego czasu usłyszałem kroki, a potem zawołał na mnie półgłosem i stanął tuż obok. Spytałem:
— No, jak się wywiązał mój młody brat z zadania? Czy mu się udało?
— Tak. Yuma chodził pod moją kryjówką tam i zpowrotem; uderzyłem go tak silnie, że upadł. Jęczał i chciał się podnieść; zeskoczyłem nadół i zadałem mu cios ponownie; zamilkł, leżał nieruchomo. Związałem go mojem lassem. Nie wiem, czy żyje, czy też go zabiłem.
— To się pokaże. Chodź, zobaczymy!
Zbadałem leżącego Yumę. Ocknął się już z chwilowego ogłuszenia. Nie wołał na pomoc, gdyż nie wiedział z iloma przeciwnikami ma do czynienia, a zresztą towarzysze nie usłyszeliby go z takiej odległości. Wypróżniliśmy mu kieszenie; zawartość miały nad wyraz marną. Uzbrojony był tylko w nóż i łuk z kołczanem, w którym tkwiły trzy, czy też cztery kiepskie strzały. Życzyłbym sobie większej zdobyczy dla mojego małego bohatera, gdyż u czerwonych czyn mierzy się zdobyczą.
Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.
142