Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

terhand i ja nie popędzimy przecież sami trzód do hacjendy!
— Dam wam pięćdziesięciu ludzi do pomocy.
Oczekiwaliśmy naturalnie tej propozycji i przyjęliśmy ją z wdzięcznością. — Należało pomówić jeszcze z Vete-ya, aby dowiedzieć się o zamiarach mormonów. Coprawda byłem przekonany, że będzie się strzegł wyjawić całą prawdę, bądź co bądź jednak miałem nadzieję wycisnąć z niego przynajmniej tyle, że reszty dopełnię wnioskami własnemi. Wiedziałem, że Yuma sam mnie zaczepi, gdy tylko spostrzeże. Dlatego zbliżyłem się do niego, udając, że badam więzy jeńców. Gdy pomacałem jego rzemienie, spytał gniewnie, lecz tak cicho, abym tylko ja słyszał:
— Dlaczegoś napadł moich wojowników?
— Ponieważ są naszymi wrogami.
— Ale pocoś to uczynił, skoro musisz dotrzymać przyrzeczenia i zwolnić ich znowu?
— Musiałem im wszakże odebrać zrabowane trzody; chcę je zwrócić hacjenderowi.
— Don Timoteowi Pruchillo?
— Tak.
— On nie jest już hacjenderem! — zaśmiał się czerwony.
— Tak?
— Teraz jest nim blada twarz, którą zwiecie Meltonem.
— Melton? W jaki sposób u licha został hacjenderem?
— Odkupił hacjendę od don Timotea. A może jemu chcesz oddać bydło?
— Tegoby jeszcze brakowało. Dostarczę je don Timoteowi Pruchillo.

148