Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie łgaj! Sam was podglądałem.
— A więc, uległeś pomyłce.
— Mam dobre oczy; nie zawiodły mnie nigdy. Uporczywe kłamstwo nie przyniesie ci pożytku. Chcę i muszę bezwarunkowo wiedzieć, co stało się z emigrantami po napadzie i spaleniu hacjendy.
— Ja ci tego nie mogę powiedzieć, bo sam nic o tem nie wiem.
— A jednak wiesz. Przyrzekłeś powiedzieć mi prawdę.
— A ty, czy nie przyrzekłeś nas uwolnić? Zamiast wypełnić słowo, bierzesz nas wszystkich do niewoli!
— Spełnię je, gdy ty dotrzymasz swego.
— Dotrzymałem; powiedziałem ci wszystko.
— To wierutne kłamstwo, nie będę się jednak z tobą sprzeczał! Bylibyśmy skwitowani ze sobą, gdyby każdy z nas spełnił przyrzeczenie; teraz jesteśmy również w porządku, wszak słów nie dotrzymaliśmy obaj. Dzisiaj jestem po raz ostatni z wami. Jutro o świcie odłączę się od Silnego Bawołu, który powiedzie was do swoich pastwisk, gdzie zginiecie śmiercią męczeńską.
Udałem, że chcę odejść. To pomogło. Jutro rozłąka!! Miał nadzieję odzyskać z moją pomocą wolność. A ja odjeżdżam ze świtem! Nie mógł spodziewać się łaski z rąk Nalgu Mokaszi.
— Poczekaj jeszcze! — zawołał, gdy oddaliłem się na kilka kroków.
— Więc? — spytałem, odwróciwszy się.
— Czy doprawdy uwolnisz nas, jeśli ci powiem prawdę?
— Tak, ale ty nie wiesz przecież o niczem!
— Wiem wszystko, lecz Melton nakazał mi milczeć.

150