lub też zbierał się, aby wypowiedzieć zgóry obmyślone kłamstwo, i, dopiero gdy powtórzyłam pytanie, odparł:
— Chce ich sprzedać.
— Sprzedać? Co? Sprzedać ludzi? To niemożliwe!
— To zupełnie możliwe. Ty musisz nawet o tem lepiej wiedzieć ode mnie, bo jesteś bladą twarzą, a tylko biali kupują i sprzedają ludzi. Czy zaprzeczysz, że czarni są również ludźmi? A czy nie handlowano nimi?
— Tutaj niema mowy o czarnych. Mówię o bladych twarzach, których się nie sprzedaje w niewolę.
— A jednak kupią ich! Słyszałem, że są kapitanowie krętów, którzy tak źle obchodzą się z marynarzami, że nikt nie chce przyjmować u nich służby. Kiedy takiemu kapitanowi zbraknie ludzi, kupuje ich, lub kradnie.
— Aha! Hm! Czy chcesz przez to powiedzieć, że sprzedano białych wychodźców takiemu właśnie kapitanowi?
— Tak.
— Kto to uczynił?
— Melton. Emigranci należą do niego; może więc z nimi robić, co mu się żywnie podoba. Sprowadził ich z dalekiego kraju i zapłacił za nich bardzo dużo pieniędzy.
— Nie były to jego pieniądze, lecz hacjendera.
— Odkupił od niego hacjendę, a wraz z nią białych. Chciał odebrać pieniądze, a ponieważ nie mogli mu wrócić, sprzedał wychodźców wodzowi okrętu.
— Skąd wiesz o tem?
— Od niego samego. Zanim zwróciłem mu wolność, powiedział mi, że ich sprzeda.
— Gdzież był ten wódz okrętu?
Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.
152