niejszym łgarzem, jakiego ziemia nosi! Gdybym miał wolne ręce, udusiłbym cię na miejscu!
— Bardzo wierzę; przynajmniej spróbowałbyś mnie udusić! Ale nie dlatego, że kłamię, lecz że jestem za mądry, aby uwierzyć twoim banialukom. Taki drab, jak ty, nie potrafi mnie oszukać!
— Sam jesteś podłym kłamcą, drabem...
— Milcz! — przerwałem. — Nie mam z tobą więcej nic do mówienia. Jedno tylko jeszcze ci powiem, że powiedziałeś więcej, niż sądzisz, naturalnie bezwiednie. Teraz wiem, czego się trzymać; ty zaś pociągniesz jutro, jako jeniec Nalgu Mokaszi.
— Nic nie wiesz, zupełnie nic; nigdy się niczego nie dowiesz! — zaśmiał się ironicznie ze sporą dozą utajonej obawy.
Odszedłem, lecz wkrótce zatrzymałem się, gdyż podczas rozmowy z Vete-ya dobiegły mię jakieś podejrzane szmery z poza krzaku, obok którego leżałem. Ktoś się z pewnością ukrył; wiedziałem, kto to mógł być, a gdy spojrzałem na miejsce, gdzie powinien leżeć Silny Bawół, tam go nie było. Ponownie skierowawszy oczy na krzak, spostrzegłem jakąś postać oddalającą się, schyloną.
Znalazł się jednak wzrok znacznie ostrzejszy od mojego; kiedym usiadł przy Winnetou, Apacz zwrócił się do mnie:
— Mój biały brat mówił z Vete-ya. Czy widział krzak, przy którym leżał wódz Yuma?
— Tak.
— Czy widział również tego, który się za nim ukrywał?
— Tak.
Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/154
Ta strona została uwierzytelniona.
154