noża z ziemi, gdyż nie mogłem podźwignąć tułowia i wyciągnąć ostrza pionowo. Gdy już tego dokonałem, wiele musiałem zużyć trudu i czasu, zanim udało mi się wsunąć go nieporadnemi końcami palców pod kamizelkę i nadać mu tam takie położenie, aby nie mógł wypaść.
Szczęśliwym trafem nie wcześniej, aż to wykonałem, odwrócono mnie, ażeby rozwiązać mi ręce do jedzenia. Urządzono znowu obfite śniadanie, ponieważ, jak się wkrótce przekonałem, mieliśmy wyruszyć w drogę do wsi Yuma. Trzody popędzono naprzód; wojownicy, którzy nie byli tem zajęci pozostali jeszcze jakiś czas w obozie, gdyż nietrudno im było później dopędzić powoli idące zwierzęta. Po trzech godzinach drogi rozdzielono pochód na dwa oddziały. Mniejszy rozbił obóz na nowo i miał strzec jeńców jeszcze przez dwa dni, a potem wypuścić ich. Zarządzono tak dlatego, ażeby hacjendero nie znalazł czasu na sprowadzenie pomocy i dopędzenie Yuma z trzodami, zanim ci znajdą się w bezpiecznem oddaleniu. Drugi oddział, prowadzony przez Vete-ya, wyruszył w dalszą drogę, zabierając mnie oczywiście ze sobą. Ażeby zaś czujność straży nie osłabła, przydano mi pięciu nowych wartowników. Gdy odjeżdżaliśmy, posłyszałem głos wołającego za mną mormona:
— Farewell, master! Pozdrówcie ode mnie djabła, gdy po kilku dniach powie wam w piekle „dzień dobry“!
Udało mu się, niestety, wprowadzić w czyn szatański zamach na hacjendę, a teraz był przekonany, że uwalnia się ode mnie na zawsze.
Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.
19