Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

Wszakże mnie odwożono do pala. — — —
Pochód sunął w znanym mi dobrze kierunku, mianowicie wprost ku lasowi Wielkiego Dębu Życia. Z początku okoliczność ta wydawała mi się pocieszającą, ponieważ mogliśmy łatwo spotkać się z Mimbrenjami, którzy mieli właśnie w tych dniach do lasu przybyć. Rozważywszy jednak dokładnie sytuację, zmiarkowałem, że nie powinienem życzyć sobie tego spotkania, gdyż groziłoby mi ono wielkiem niebezpieczeństwem. Przewidywałem bowiem, że, w razie napadu, Yuma zabiliby mnie raczej, niż mieliby pozwolić, ażeby Mimbrenjowie mnie uwolnili.
Niebawem jednak pokazało się, że obawy były płonne; w lesie zwróciliśmy się na prawo, podczas gdy moi sprzymierzeńcy mieli nadjechać z lewej strony; od tej więc chwili mogłem uważać spotkanie prawie za wykluczone.
Las rozciągał się bardzo szeroko; wieczór nadszedł, a jeszcze nie dotarliśmy do jego kresu. Oczywiście, trzody zrabowane nie pozwalały na szybki pochód; powolność, która w innym wypadku zniecierpliwiłaby mnie, w obecnej chwili szczęśliwie podwajała czas, jedyny, jaki mogłem wykorzystać do ucieczki.
Czekałem na znak Mimbrenja. Niestety, głos żaby łąkowej rozbrzmiał dopiero wtedy, gdyśmy już zjedli i gdy byłem znów owinięty w derkę. Dzisiaj więc nie mogłem uciec; jednak świadomość, że pomoc jest wpobliżu i że sprzymierzeniec dokładnie trzyma się moich wskazówek, była dla mnie wielkiem uspokojeniem. Mimbrenjo znajdował się, jak to rozpoznałem po krzyku, bardzo blisko obozu, na miejscu jednak bezpiecznem,

20