Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

gdyż las dawał mu pewną i niezawodną osłonę.
Następnego dnia wyruszyliśmy w dalszą drogę. Wodzowi ckniła się zapewne tak powolna jazda; postanowił wyjechać naprzód, a na przybycie trzód czekać przy wieczornem obozowisku. Wziął ze sobą połowę wojowników i mnie ze strażnikami; niebawem trzody zniknęły nam z oczu. Krok ten pokrzyżował mi plany zupełnie. Mimbrenjo mógł jedynie zwolna podążać za trzodami i zbliżyć się do obozu dopiero po ich przybyciu; a wtedy, znowu owinięty w straszliwą derkę i bezwładny jak niemowlę, nie będę mógł nawet myśleć o ucieczce.
Jak przypuszczałem, tak się stało. Po kilku godzinach drogi skończył się las; jechaliśmy jeszcze jakiś czas przez kraj miejscami pustynny, gdzie niegdzie znowu o charakterze stepowym, i wreszcie zatrzymaliśmy się, gdy nadeszła pora południowego posiłku. Ręce mi rozwiązano; mogłem spróbować ucieczki; jak daleko jednak byłbym ubiegł? Albo może wskoczyć na jednego z pasących się koni? Także nie. Pasły się bez dozoru, rozproszone na wszystkie strony. Najbliższy był tak oddalony, że wprawdzie mógłbym dobiec do niego, zanim pochwyconoby mnie, ale miałbym wnet na karku wszystkich Indjan, uzbrojonych od stóp do głów, podczas gdy ja byłem zaopatrzony jedynie w nóż; ponadto nie mogłem przypuszczać, że dosiądę właśnie najszybszego konia. Nie; musiałem zrezygnować z próby, która łatwo mogła mi zgotować śmierć.
Po południu jechaliśmy przez taką samą równinę; wieczorem rozbiliśmy obóz na szerokiej, otwartej łące. Po kolacji owinięto mnie w derkę. Trzody nadeszły do-

21