uciekłem z niewoli w tak haniebny dla nich sposób. Twardo trzymali mię w rękach, szydzili ze mnie, przydali mi pięciu strażników, chociaż byłem otoczony prawie setką Indjan; ja zaś powiedziałem im, względnie ich wodzowi, zupełnie otwarcie, że ucieknę, i dokonałem tego nie w nocy, pod osłoną ciemności, lecz w biały dzień, w oczach wszystkich wojowników. Przytem okulawiłem dwunastu z nich na całe życie, a dwóch zastrzelił Mimbrenjo. Jaka hańba, nietylko dla nich, ale dla całego szczepu! Hańba niezmyta, którą złagodzić mogli jedynie, biorąc mnie do niewoli po raz drugi i zadając śmierć!
Z tych wszystkich powodów wnosiłem, że będą mnie ścigać zaciekle i walnie. Jeśli stu ludzi nie zdołało mnie zatrzymać, to ilu potrzeba, aby mnie znowu schwytać? W każdym razie więcej! A tych nie było; przeciwnie, liczba Yuma zmalała o czternastu. Dwunastu zranionych musiano pielęgnować; nie mogli ruszyć w dalszą drogę, gdyż kula w biodrze jest raną bardzo niebezpieczną. Skąd więc miano wziąć ludzi do transportowania zrabowanych trzód?
Rozważywszy to wszystko, doszedłem do przekonania, że Vete-ya, gdy oprzytomniał, wydał następujące zarządzenia: trzody muszą narazie pozostać na miejscu; ranni zostaną także, a z nimi tylu wojowników, ilu potrzeba dla ich opieki i dozoru nad zwierzętami. Wszyscy inni muszą wyruszyć, żeby dopędzić Old Shatterhanda i uratować honor szczepu. Prawdopodobnie więc miałem za sobą czterdziestu lub pięćdziesięciu prześladowców, których gorliwość była tem większa, że do dawnych porachunków przybyła dzisiejsza sromota.
Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/34
Ta strona została uwierzytelniona.
34