Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

chodził mi aż na oczy, więc z mojego oblicza widoczny był tylko nos.
Kiedyśmy się tak zbliżyli, że musiałem słyszeć tętent ich koni, wyprostowałem się, udając, że spotrzegłem ich dopiero w tej chwili i zatrzymałem konia. Indjanie stanęli w odległości mniej więcej dziesięciu kroków ode mnie; byli to trzej z moich pięciu strażników. Jeden z nich odezwał się w używanym tutaj żargonie hiszpańsko-indjańskim:
— Skąd przybywasz?
— Z hacjendy del Arroyo — odpowiedziałem zmienionym głosem, co przyszło mi łatwo, gdyż szal zakrywał usta do połowy.
— Dokąd się udajesz?
— Do Vete-ya, wodza dzielnych Yuma.
— W jakim stanie znalazłeś hacjendę?
— Zburzoną, zniszczoną doszczętnie.
— Przez kogo?
— Przez Yuma.
— A ty jedziesz do nich? Czego chcesz od nich?
— Chcę pertraktować z nimi o trzody, które zabrali.
— Z czyjego polecenia?
— Jestem wysłańcem hacjendera; pragnie odkupić zwierzęta, więc polecił mi zapytać wodza o cenę.
— Jedziesz napróżno; wódz zwierząt nie sprzeda.
— Skąd wiecie o tem?
— Należymy do jego wojowników.
— Jeśli tak, to naturalnie znacie jego postanowienia; a jednak, mimo to chciałbym się z nim widzieć, gdyż muszę spełnić wolę hacjendera.
— Zdaje się, że nie doceniasz niebezpieczeństwa.

43