Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

nie posłuchali.
— Prędko, bo strzelam! Nie czekam ani chwili! — huknąłem na nich. — Raz, dwa...
Wypuścili karabiny z rąk, zanim jeszcze wypowiedziałem „trzy“.
— Zsiądźcie i ustąpcie nabok!
Usłuchali.
— Teraz uciekajcie! Który z was się obejrzy, dopóki będę mógł go widzieć, dostanie kulą!
Popędzili natychmiast, co sił w lędźwiach. Ucieszny był to widok, kiedy umykali z takim zapałem. Dopóki mieli mnie w swoich rękach, szydzili i wyśmiewali się ze mnie; teraz stulili uszy, jak zające, kiedy dają drapaka.
Nie czekałem, aż znikną, gdyż, byłem przekonany, że nie odważą się odwrócić. Zsiadłem, żeby podnieść ich strzelby i przytrzymać konie, które zaczęły się niepokoić, gdy ich panowie pierzchli.
Mimbrenjo nadjeżdżał już w pełnym galopie, żeby mi pomóc.
— Uff, uff! — wołał do mnie zdaleka. — Old Shatterhand jest wielkim czarownikiem; jemu udają się wszystkie, nawet najtrudniejsze przedsięwzięcia.
— To nie było trudne — odpowiedziałem.
— Bez walki rozbroić trzech wrogów i zabrać im jeszcze konie? To nie ma być trudne? Ktoby to przedtem pomyślał! Gdy powiedziałeś, że chcesz z nimi rozmawiać, bardzo się bałem o ciebie!
— Miałem sprzymierzeńca.
— Tak jest; miałeś, gdyż stałem z twoją niedźwiedziówką w rękach, gotów strzelać natychmiast, gdyby

47