Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

mną w swoim półindjańskim, dobrze mi znanym stroju, w którym wyglądał tak wspaniale. Długo pozostaliśmy we wzajemnym uścisku; — gdy nareszcie ochłonęłem z pierwszego wybuchu radości, zobaczyłem jego konia, który, zatoczywszy krótki łuk, powrócił do niego, jak wierny pies; słysząc mój głos, zarżał radośnie, potarł swoją małą, zgrabną głowę o moje plecy, i wreszcie wargami dotknął mego policzka.
— Patrz! Poznaje cię i całuje! — uśmiechnął się Winnetou. — Old Shatterhand jest przyjacielem ludzi i zwierząt i dlatego nie zostaje przez nikogo zapomniany.
Po tych słowach spojrzał na mojego konia i przez oblicze jego, zwykle tak poważne, przewiał wesoły uśmiech.
— Biedny Szarlieh! — rzekł. — Gdzież byłeś, że się nie znalazło dla ciebie nic lepszego! Ale od dzisiaj będziesz jechał na godnem zwierzęciu.
— Co mówisz? — zapytałem prędko. — Masz ze sobą Hatatitlę[1]?
Takie imię nosił karosz, na którym jeździłem, podczas gdy Winnetou nazwał swego ogiera Ilczi — Wiatr.
— Chowam go dla ciebie — odpowiedział. — Jest jeszcze młody i ognisty, jak dawniej; wziąłem go ze sobą, ponieważ oczekiwałem twego przybycia.
— Wspaniale! Na tych koniach mamy przewagę nad wszystkimi wrogami. Ale jak dostałeś się tutaj, do Sonory, skoro miałem cię spotkać wyżej, nad rzeką Rio Gila?

— Musiałem udać się do kilku plemion Pimów, żeby załagodzić niesnaski, i pomyślałem przytem o moim walecznym, czerwonym bracie Nalgu Mokaszi, wodzu Mim-

  1. Błyskawica.
54