ny. Na czele posuwał się Nalgu Mokaszi, mój wierny, chociaż nieco szorstki, przyjaciel z dawniejszych czasów. Wszyscy mieli twarze pomalowane barwami wojennemi ich szczepu, to jest w żółte i ciemnoczerwone pasy; był to dowód, jak poważnie brał przysługę, którą mieli mi wyświadczyć.
Wódz, wysoki i grubo-kościsty, jechał na krzepkim dereszu. Patrzył na nas z oczekiwaniem, nie poznając zdaleka, gdyż nie widział mnie jeszcze nigdy w meksykańskiem ubraniu. Skoro jednak zbliżyliśmy się dostatecznie, oblicze jego, pomimo warstwy farb, przybrało wyraz radosnego zdumienia.
— Uff, uff! — zawołał — To przecież Old Shatterhand, przyjaciel naszych serc, którego nie widzieliśmy przez tyle księżyców! Przybyliśmy, aby mu dopomóc przeciw tym psom Yuma!
Indjanin zwykł panować nad wzruszeniami, atoli tym razem radość Mimbrenjów była tak wielka, że wybuchnęli głośnym okrzykiem. Nalgu Mokaszi zeskoczył z konia, ażeby się ze mną przywitać. Sądził, że uczynię to samo; według zwyczajów indjańskich mieliśmy na miejscu spotkania wypalić fajkę powitania i pokoju. Ja jednak zostałem w siodle, podałem mu tylko rękę i odpowiedziałem:
— Moja dusza raduje się na widok brata Nalgu Mokaszi i jego dzielnych wojowników; chciałbym im wiele opowiedzieć i zapytać ich również o wiele rzeczy, ale musimy natychmiast opuścić to miejsce, gdyż Yuma nadciągną w ciągu kilku minut. Niech moi bracia zawrócą; pojedziemy zpowrotem.
— Te psy jadą za tobą? Zaczekamy więc tutaj na
Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/56
Ta strona została uwierzytelniona.
56