Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/6

Ta strona została uwierzytelniona.

go istnienia!
Nie mogę opisać, co się ze mną działo. Owładnęła mną taka wściekłość, że musiałem całą siłą woli zapanować nad sobą, by nie zdradzić uczucia, które mi pierś rozsadzało. Twarze strażników wykrzywiał szatański uśmiech; ach, z jaką rozkoszą zdusiłbym tych drabów, chociaż zwykle niełatwo zadawałem śmierć! Nasłuchiwałem niemniej usilnie, niż czerwoni. Wrzask się powtórzył! Była to zwycięska fanfara Indjan. Widocznie nie stawiano oporu. Napad się udał! —
Upłynęła godzina, jedna i druga, a nikt nie nadchodził. Zrozumiałem, że żaden z tych łotrów nie chce opuszczać hacjendy, gdzie zapewne rozpoczęło się już plondrowanie. — Wreszcie, po trzech godzinach, zjawił się, a raczej nadbiegł jeden z wojowników. Opowiedział z radością, że wszystko poszło jak z płatka, i polecił jechać do hacjendy. Osiodłano konia i ruszyliśmy. W lesie napotkano młodszą latorośl domu Wellerów; były steward pozostał tutaj, nie chcąc się pokazywać w hacjendzie. Obrał sobie miejsce, z którego mógł wszystko widzieć i słyszeć. Leżał na trawie, przy nim stał koń, przywiązany do drzewa. Zobaczywszy nas, podniósł się i zawołał:
— Co teraz powiecie, master? Gdybyście poruszyli nawet niebo i ziemię, nie zmienicie ani na jotę niemiłej dla was rzeczywistości! Hacjenda jest nasza, a dla was wybiła ostatnia godzina!
Miałem zamiar nie odpowiadać wcale, a jednak nie mogłem się powstrzymać i zawołałem:
— Raczej dla ciebie, łotrze! Dosięgnę cię, skoro tylko będę wolny; możesz w to nie wątpić!

6