dzie potem innego zdania, ten może walczyć z nim na śmierć i życie!
Zapanowała głęboka, uroczysta cisza. Oczy wszystkich były przykute do mnie i do chłopca. Ręka młodzieńca drżała w mojej dłoni; przeczuwał, jak ważna dla niego chwila nadeszła.
— Niech mój młody brat uczyni to, co mu powiem, odrazu i śmiało, nie zwlekając ani chwili! — szepnąłem.
— Postąpię tak, jak mi Old Shatterhand każe, — odpowiedział młody Mimbrenjo równie cicho.
Zapaliłem fajkę, pociągnąłem raz, wypuściłem dym ku niebu i rzekłem:
— Ten obłok świętego dymu idzie do Manitou, Wielkiego, Dobrego Ducha, który zna wszystkie myśli i zapisuje czyny zarówno najstarszego wojownika, jak najmłodszego chłopca. — Tutaj siedzi Nalgu Mokaszi, sławny wódz wojowników Mimbrenjów; jest moim przyjacielem i bratem, a moje życie jest jego własnością. A tu przy mnie stoi syn jego, wiekiem chłopiec, czynami jednak wytrawny wojownik. Wzywam go, aby postąpił za moim przykładem i dał Wielkiemu Manitou święty dym kalumetu!
Przy ostatnich słowach podałem fajkę chłopcu. Włożył ją natychmiast do ust, pociągnął głęboko i wydmuchnął dym ku niebu. Była to z jego strony zuchwałość, za którą wszakże nie on, lecz ja odpowiadałem. — Skutek okazał się natychmiast. Nic podobnego nie widzieli dotąd; chłopiec bezimienny pali fajkę pokoju! Indjanie powstali i podnieśli głośne okrzyki. Wódz zerwał się również i utkwił we mnie osłupiały wzrok. Tylko Winnetou siedział spokojnie; na jego spiżowem obliczu
Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/66
Ta strona została uwierzytelniona.
66