Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.

nie można było wyczytać ani zgody, ani potępienia mego czynu. Ja tymczasem skinąłem ręką na znak milczenia, wziąłem fajkę zpowrotem, wykonałem pięć pozostałych pociągnięć i dałem ją znowu chłopcu, który, zdecydowany na wszystko, naśladował mnie szybko. Na to podniosły się głośne wycia; okrzyki gniewu przelatywały z ust do ust. To co uczyniłem, uważano za znieważenie świętych zwyczajów narodu. Oczy wszystkich błyszczały groźnie; pięści zaciskały się; wyciągano noże, a z okrzyków, które słyszałem, powtarzał się zwłaszcza jeden:
— Chłopiec, który nie ma imienia!
Wódz, aczkolwiek chodziło tutaj o jego własnego syna, nie zgadzał się ze mną absolutnie; chwycił chłopca za plecy, odsunął ode mnie i zawołał:
— Na co się Old Shatterhand odważył! Gdyby to był kto inny, zabiłbym go na miejscu! Chłopcu, który nie ma imienia, dać kalumet?! Taki czyn śmiercią się karze. Staniesz przed sądem plemienia; nie mam mocy, aby cię obronić, chociaż jesteś moim przyjacielem.
Gdy zaczął mówić, Mimbrenjowie uspokoili się nieco. Chcieli słyszeć jego słowa. Teraz przeszedł przez ich szeregi przychylny pomruk zadowolenia i zgody. Chłopiec stał przy swoim ojcu i, pomimo groźnej postawy wojowników, spoglądał na mnie z ufnością. Właśnie chciałem odpowiedzieć, gdy nagle wstał Winnetou, skinął ręką, obrzucił wszystkich obecnych długiem, dojmującem spojrzeniem i oto rozległ się głos jego dźwięczny, który słychać było daleko, nawet wtedy, gdy nie natężał go wcale:
— Nalgu Mokaszi nie ma mocy obronić Old Shatterhanda? Kto powiedział, że nasz przyjaciel potrzebuje je-

67