Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.

położyłem się na ziemi. Mój koń zaczął natychmiast skubać trawę.
Hatatitla, iteszkusz! — Hatatitla, połóż się! — rzekłem.
Koń wyciągnął się natychmiast i od tej chwili nie poruszył ani jednego źdźbła. Szmer, wywołany zrywaniem trawy, byłby mi przeszkadzał słyszeć zdaleka nadjeżdżających Yuma. Leżałem tuż przy koniu, ażeby go móc lepiej obserwować. Winnetou powiedział zupełnie słusznie, że słuch karosza wesprze moje uszy; wiedziałem, że mogę pod tym względem liczyć na szlachetne zwierzę.
Leżałem głową na wschód, skąd mieli nadejść Yuma. Koń był zwrócony w tym samym kierunku. Od czasu do czasu podnosił głowę i wciągał powietrze powoli, badawczo przez nozdrza. Wtem — po upływie mniej więcej kwadransa, — zamienił się cichy początkowo oddech konia w silniejsze parskanie; karosz nadstawił uszu i zdawał się czegoś wyczekiwać. Przyłożyłem głowę do ziemi, nic jednak nie mogłem usłyszeć.
Teraz parsknął koń głośniej, atoli nie z obawą, jakby to był uczynił za zbliżeniem się dzikiego zwierza. Nadchodzili zatem ludzie. Położyłem rękę na nozdrzach karosza i przycisnąłem je; wiedziałem, że od tej chwili zwierzę, dzięki indjańskiej tresurze, otrzymanej od Winnetou, nie wyda ze siebie żadnego głosu i nie poruszy się, nawet gdyby strzelano.
Teraz należało tylko życzyć sobie, żeby kierunek, w którym się posuwali zbliżający, nie prowadził wprost przeze mnie. Niebawem pokazało się, że obawa moja co do tego nie była przesadna. — Po pewnym czasie usłyszałem głuchy odgłos wielu kopyt końskich; zbliżały się

74