Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jestem gotów złagodzić twój los, a może nawet będę przemawiał za uwolnieniem twojem, żądam jednak za to, abyś mi powiedział prawdę.
— Jaką prawdę?
— Zapytam się o Meltona i Wellera; od szczerości odpowiedzi zależeć będzie twój los.
— Więc pytaj! Jestem gotów powiedzieć ci wszystko!
— Nie teraz, lecz później, gdyż zbliżamy się do celu naszej jazdy.
Galop obydwu szybkonogich wierzchowców zaniósł nas prędko na miejsce, gdzie obozowali Mimbrenjowie; zwolniłem więc biegu i ostatni kawałek drogi przejechaliśmy kłusem. Wkrótce wynurzyło się kilkanastu Indjan, którzy, skierowawszy na nas swoje strzelby, kazali stanąć.
— Old Shatterhand! — zawołałem do nich. Zostaliśmy przepuszczeni przez linję straży. — Mimbrenjowie nie palili ognisk; cofnęli się w cień lasu. Ponieważ wartownicy nie mogli się oddalić, ażeby nas zaprowadzić do wodza, nadeszło kilku wojowników; sam w ciemnościach niełatwo odnalazłbym miejsce postoju. Nalgu Mokaszi, zobaczywszy dwa konie, przypuszczał, że wracam z Winnetou, gdy jednak zatrzymałem się przed nim i zeskoczyłem na ziemię, spostrzegł dwie obce postacie, siedzące na drugim koniu i zapytał:
— Powracasz bez wodza Apaczów? Gdzie on jest i co to za czerwoni mężowie, których przyprowadzasz ze sobą? Dlaczego nie zsiadają?
— Bo nie mogą. Z powodu ciemności nie widzisz, że są do konia przywiązani.
— Przywiązani? Więc są to schwytane psy Yuma?
— Tak.

86