Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.

Chociaż do tej strony lasu nie dochodziło światło, mogliśmy rozróżnić prawie każdego Yuma.
Niektórzy z nich padli zmożeni snem przy koniach, inni jednakże, a tych było najwięcej, leżeli pokotem tam, gdzie kto znalazł miejsce; niepodal widniała broń, złożona razem. Dalej pasły się konie; pilnowali je dwaj czerwoni.
Winnetou wskazał na nich i szepnął:
— Darujmy im życie. Mój brat weźmie na siebie jednego, a ja drugiego!
Chciał się oddalić, lecz zatrzymałem go pytaniem:
— Czy Winnetou spostrzegł, że warty zmieniają się co godzina?
— Tak.
— A więc musimy zaczekać; odkrytoby wszystko za wcześnie!
— Old Shatterhand ma słuszność. Dopiero gdy opaszemy pierścieniem cały obóz, obojętne nam będzie odkrycie. Niech więc mój biały brat powróci i powie Silnemu Bawołowi, żeby wyruszył ze swoimi ludźmi.
— Dobrze! Będę im towarzyszył. Wiem gdzie są końce oblężniczego półkola; sam dopilnuję, by szczelnie zacieśniono pierścień; nie wymknie się ani żywa dusza!
— Potem wrócisz do mnie?
— Gdzie cię znajdę?
— Będę czekał tutaj.
Na powrotnej drodze napotkałem całą sześćdziesiątkę i przekonałem się, że wszyscy trwali na stanowisku; żaden Yuma nie mógł się tędy przedostać. Kiedy dotarłem do Silnego Bawołu, rozkazał natychmiast wyruszyć. Wzięliśmy konie za cugle i pomaszerowali gęsiego; ja i wódz na czele. Najpierw minę-

97