Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/112

Ta strona została skorygowana.
—   98   —

że rozumiał każde słowo naszej rozmowy. Przypuszczam na pewno, że ma względem nas zamiary uczciwe.
— Ale skoro nas przecież podejdzie, wówczas będzie pierwszym, którego kula moja dosięgnie!
— Wówczas nie zasłużyłby na nic innego.
I Dawid Lindsay nie był widocznie w zgodzie z samym sobą.
— Master, on siedzi tam u wchodu — rzekł — a jeśli nas jeszcze raz okłamie, wówczas będziemy w najokropniejszej matni, jaka się da pomyśleć. Nie miejcie mi tego za złe, że obejrzę się za moją bronią i za nowym koniem!
Co prawda, wziąłem na siebie nadzwyczajną odpowiedzialność i przyznaję chętnie, że mi w duchu było nieswojo. Szczęściem rozstrzygnięcie nie kazało na się czekać zbyt długo. Bebbeh podniósł się i osłaniając oczy ręką, jął uważnie w dal się wpatrywać, poczem udał się do swego konia, aby go dosiąść co prędzej.
— Dokąd? — spytałem.
— Naprzeciw Bebbehów — odrzekł — oni nadchodzą. Pozwól, panie, że ich przygotuję!
— Dobrze!
Odjechał, a Mohammed Emin zauważył:
— Emirze, czy jednak nie popełniłeś błędu?
— Mam nadzieję, że postępowanie moje jest odpowiednie. Zawarliśmy pokój i gdybym mu okazywał nieufność, to mogłoby go to właśnie zmienić znowu w nieprzyjaciela.
— Ale był w naszym ręku i miał być dla nas zakładnikiem!
— Wróci w każdym razie. Konie nasze tak stoją, że każdej chwili możemy ich dosiąść. Miejcie broń w pogotowiu, ale tak, żeby to nie wpadało w oczy.
— Co to pomoże, emirze! Ich będzie wielu, a ty chcesz, żebyśmy strzelali tylko do koni, a nie do jeźdźców.
— Mohammed Eminie, powiadam ci, że jeżeli ten Bebbeh zdradę nam knuje, to nie możemy się ocalić zabiciem koni, a ja będę pierwszym, który mierzyć bę-