swych prześladowców i musiał przebiec tuż koło nich.Postanowiłem za wszelką cenę nie dopuścić do zastrzelenia dzielnego zwierzęcia, które miałem już za stracone. Toteż dojechawszy na odległość strzału, zatrzymałem konia i pokazałem psu lufę strzelby. Na ten znak stanął zupełnie bez ruchu. Złożyłem się i powaliłem dwoma strzałami konie dwu Kurdów, którzy się do psa najbardziej zbliżyli. Dojan przemknął się nie uszkodzony, a Bebbehowie podnieśli wrzask gniewu i ruszyli wprost na mnie.
Z radości, że mię odnalazł, wskoczył pies jednym susem na siodło, ale strąciłem go natychmiast, gdyż to mogło mię zgubić.
— Buraja, buraja — tutaj, tutaj! — zawołał u wejścia szejk, chcąc wyzyskać tę okoliczność, aby się wydostać ze swego, co najmniej niemiłego, położenia.
Kurdowie usłyszeli ten okrzyk, podpędzili konie i jęli wywijać bronią. Uprzedziłem ich oczywiście, a dostawszy się do wejścia, ujrzałem szejka na ziemi, gdzie go już Halef i Anglik związywali. Brat stał obok wolny, a całą swoją postawą okazywał, że chce pozostać neutralnym.
— Emirze, oszczędzaj braci moich! — prosił.
— Jeżeli strzec będziesz szejka — odrzekłem.
— Dobrze, panie!
Zeskoczyłem z konia i kazałem towarzyszom położyć się za skałami, tworzącemi przejście.
— Strzelajcie tylko do koni! — prosiłem.
— Tak dotrzymujesz słowa, emirze? — zżymał się Mohammed Emin.
— Brat szejka ma uczciwe zamiary. Tylko pierwsza salwa na konie; potem zobaczymy, co dalej!
Poszło to wszystko tak prędko, że Bebbehowie dobiegli właśnie dopiero na odległość strzału. Wystrzeliwszy z obydwu luf strzelby, wziąłem sztuciec do ręki. Huknęły strzały raz, a potem drugi raz.
— Bounce — bęc, o jak padają! — zawołał Anglik. — Pięć, ośm, dziewięć koni! Yes!
Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/128
Ta strona została skorygowana.
— 108 —