Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/131

Ta strona została skorygowana.
—   111   —

— Wierzę ci. Pozwól, że powiem to moim braciom!
— Idź i rozkaż im cofnąć się aż do gór, otaczających dolinę. Skoro tylko zobaczę, że idą za nami, szejk zginie.
Odszedł, a niebawem ujrzeliśmy, że Bebbehowie konni i piesi posunęli się zwolna na północ. On sam powrócił, by zabrać swojego konia i rzekł:
— Emirze, byłem twym jeńcem; czy mię puszczasz na wolność?
— Tak. Jesteś moim przyjacielem. Masz tu pistolety swego brata. Nie jemu je oddaję, lecz tobie. Flinta pozostanie własnością człowieka, któremu ją darowałem.
Został z nami, dopóki szejka nie przywiązano do konia. Gdyśmy byli gotowi do drogi, podał mi rękę.
— Bywaj zdrów, panie! Niech Allah błogosławi twoim rękom i nogom! Zabierasz z sobą człowieka, który jest twoim nieprzyjacielem i moim, a mimoto polecam go twej dobroci, gdyż jest synem mojego ojca.
Patrzył za nami długo, dopóki nie zniknęliśmy mu z oczu, ale szejk nie obdarzył go nawet spojrzeniem. Było pewnem, że rozdzieliła ich nienawiść.
Zachowaliśmy nadal południowy kierunek. Halef i Allo wzięli szejka pomiędzy siebie i oprócz koniecznych tu i ówdzie uwag, odbywaliśmy drogę w milczeniu. Poznałem po towarzyszach, że postępowanie moje w ostatnich dniach nie zyskało ich poklasku. Nie padło w tej mierze ani jedno słowo, ale wyglądało to z ich spojrzeń, min, z całego wogóle mrukliwego zachowania. Otwarte wypowiedzenie byłoby dla mnie milsze od tego zamykania się w sobie. Przyroda dokoła nas także nie była przyjazna. Jechaliśmy przez puste szczyty, nagie zbocza, ciemne parowy. Wieczorem zrobiło się tak zimno i wietrzno, jak w zimie. Nawet noc, którą przepędziliśmy pomiędzy dwoma nachylonemi ku sobie skałami, nie zdołała w nas obudzić innego nastroju.
Na krótko przed świtem wziąłem strzelbę, aby podejść jaką zwierzynę. Po długich poszukiwaniach udało