Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/133

Ta strona została skorygowana.
—   113   —

— Prawda.
— Który nas zdradził, nawet kiedy się znajdował w naszym ręku, ponieważ zawezwał swoich ludzi wtedy gdy wyjechałeś, aby psa bronić.
— Tak i to słuszne.
— Wedle prawa Szammarów zasłużył na śmierć już wielokrotnie.
— Czy te prawa działają także tutaj?
— Wszędzie, gdzie Szammar ma sądzić.
— A, chcecie osądzić jeńca? Zdaje mi się, że wydaliście już wyrok na niego! Jak on opiewa?
— Śmierć.
— Czemu nie wykonaliście jeszcze tego wyroku?
— Czy mogliśmy to zrobić bez ciebie, emirze?
— Nie macie odwagi spełnić wyroku bezemnie, a mieliście serce skazać jeńca bezemnie? O, Mohammed Eminie, idziesz drogą fałszywą, gdyż śmierć jeńca byłaby zarazem i twoją.
— Jakim sposobem?
— Bardzo łatwo. Tu siedzi mój przyjaciel Dawid Lindsay Bej, a tu mój waleczny hadżi Halef Omar. Czy sądzisz, że pozwoliliby ci zabić Bebbeha w mej nieobecności?
— Nie przeszkodziliby nam w tem, bo wiedzą, żeśmy od nich silniejsi.
— To prawda, żeście najwaleczniejsi bohaterowie Haddedihnów, lecz ci dwaj mężowie nie zaznali jeszcze nigdy obawy, ni trwogi. A co, zdaniem twojem, byłbym ja uczynił, gdybym, powróciwszy do was, ujrzał na własne oczy skutek waszego postępowania?
— Nie zdołałbyś tego już zmienić.
— To prawda, ale was byłaby także śmierć spotkała. Wbiłbym nóż w ziemię przed wami i walczyłbym jako mściciel tego, któregobyście zamordowali, mimo że się znajdował pod moją ochroną. Allah tylko wie, czy udałoby się wam mnie pokonać.
— Emirze, przemilczmy to lepiej. Wszak widzisz,