Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/136

Ta strona została skorygowana.
—   116   —

Mohammed Emin zmarszczył brwi; jego władza zaczynała się chwiać już w samym początku.
— Kto mi zaufa, ten będzie ze mnie zadowolony — rzekł. — Ale teraz pomówmy o Bebbehu. Zasłużył na śmierć, a więc kula czy stryczek?
— Ani jedno, an i drugie; powiedziałem ci już, że zaręczyłem słowem za jego życie.
— Emirze, to już niema znaczenia, gdyż ja zostałem dowódcą, a co powie dowódca, to stać się musi!
— Stanie się, co powie dowódca, ale wtedy, gdy inni zgodzą się na to. Nie dopuszczę, żeby moje słowo złamano.
— Effendi!
— Szejku!
Wtem dobył Halef pistoletu i zapytał:
— Zihdi, czy życzysz sobie, żebym komu kulę w głowę wpakował? Na Allaha, zaraz to zrobię!
— Hadżi Halefie Omarze — rzekłem spokojnie — zostaw broń za pasem, gdyż jesteśmy przyjaciółmi, chociaż Haddedihnowie zapominają o tem widocznie.
— Panie, my nie zapominamy — bronił się Amad el Ghandur — ty jednak musisz pamiętać, że jesteś chrześcijaninem, znajdującym się w towarzystwie prawdziwych wiernych. Tu panują prawa Koranu i chrześcijaninowi nie wolno bronić nam ich wykonywania. Broniłeś brata szejkowego, ale tego wydrzeć sobie nie damy. Dlaczego każesz nam strzelać tylko do koni? Czyżeśmy chłopcy, którzy się bawią tylko swą bronią? Dlaczego mamy oszczędzać zdrajców? Nauka, za którą idziesz, pozbawi cię jeszcze kiedyś życia!
— Milcz, Amadzie el Ghandur; jesteś istotnie jeszcze chłopcem, chociaż nosisz imię, oznaczające „bohatera“! Poznaj wprzód mężów, zanim coś powiesz!
— Panie! — zawołał gniewnie — jestem mężem!
— Nie, gdyż będąc mężem, wiedziałbyś, że mąż nie da się zmusić do złamania słowa!
— Nie złamiesz go, gdyż to my tylko ukarzemy Bebbeha.