Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/147

Ta strona została skorygowana.
—   123   —

jest człowiekiem uczciwym, ale nie dowódcą Bebbehów. Uzyskał u nich tylko wolne dla nas odejście, ale dam głowę, że oni się udali za nami, nie pokazując nam się wcale. Dopóki szejk był w naszym ręku, byliśmy bezpieczni, teraz jednak należy się już obawiać. Zechcą się zemścić za wszystko i za konie przez nas zabite.
— Nie mamy potrzeby ich się obawiać — pocieszał Amad el Ghandur. — Właśnie z powodu tych koni nie mogą wszyscy podążyć za nami. Jeśliby zaś przyszli, powitamy ich naszemi dobremi strzelbami.
— To brzmi dobrze, ale tak nie jest. Widzieli, że mamy nad nimi przewagę w otwartym boju i urządzą znowu na nas zasadzkę, albo wpadną na nas w nocy.
— Ustawimy wartę!
— Jest nas tylko sześciu, a potrzeba co najmniej tyluż wart, aby się chociaż jako tako czuć pewnym. Musimy o czemś innem pomyśleć.
Węglarz trzymał się od nas na boku. Był zakłopotany, bo spodziewał się wyrzutów za to, że nie przeszkodził Haddedihnowi w uwolnieniu jeńca.
— Jak daleko jeżdżą Bebbehowie na południe?
— Aż do jeziora — odrzekł.
— Czy okolicę znają dokładnie?
— Całkiem dokładnie. Znają tak dobrze, jak ja, każdą górę i każdą dolinę między Derghecynem a Miekiem, między Nwajcgieh a Dżenawerą.
— Musimy obrać inną drogę, niż chcieliśmy poprzednio. Na zachód jechać nam nie wolno. Jak daleko tu na wschód aż do głównego łańcucha gór Cagros?
— Ośm godzin, gdybyśmy mogli jechać powietrzem.
— A że musimy jechać po ziemi?
— To rozmaicie. Dalej w dół znam przesmyk. Jadąc na wschód, przenocujemy bezpiecznie w lesie i dostaniemy się jutro, kiedy słońce będzie najwyżej, do gór Cagros.
— Ale tam musi być granica perska, jeśli się nie mylę.