Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/156

Ta strona została skorygowana.
—   132   —

nia ręką na powitanie. — Niech Allah błogosławi tobie i temu ładnemu chłopcu! Czyj to dom?
— Szejka Mahmud Kanzura.
— Którego szczepu jest szejkiem?
— Plemienia Dżiaf.
— Czy jest teraz w domu?
— Nie. Bywa tu rzadko, gdyż dom ten jest tylko jego letniem mieszkaniem. Teraz jest na północy, gdzie obchodzą uroczyste święto.
— Słyszałem o tem. A kto tu mieszka pod jego nieobecność?
— Mój mąż.
— Kim jest twój mąż?
— Nazywa się Gibrail Mamrahsz i jest stróżem domu szejkowego.
— Czy pozwoli nam tę noc spędzić w swym domu?
— Czyście przyjaciele Dżiafów?
— Myśmy cudzoziemcy, przybyli z bardzo dalekich stron, i przyjaciele wszystkich ludzi.
— To zaczekajcie! Pomówię z Mamrahszem.
Odeszła, my zaś zsiedliśmy z koni. W pewien czas zjawił się koło nas mężczyzna, lat około czterdziestu. Uczciwa, otwarta jego twarz zrobiła na nas doskonałe wrażenie.
— Niech Allah błogosławi waszemu wnijściu — powitał. — Będziecie mile widziani, jeżeli wam się wstąpić spodoba.
Ukłonił się każdemu z nas i podał rękę. Po tej uprzejmości poznać było, że znajdowaliśmy się już na ziemi perskiej.
— Czy będzie miejsce także dla koni?
— Podostatkiem miejsca i paszy. Mogą stać na dziedzińcu i jeść jęczmień.
Posiadłość składała się z wysokiego muru, tworzącego prostokąt i z położonego w nim domu, dziedzińca i ogrodu. Wchodząc, zauważyliśmy w tym domu dwa przedziały, z osobnymi nawet wchodami. Przedział dla