Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/159

Ta strona została skorygowana.
—   135   —

— Nie, lecz mówił mi to ojciec mej żony. Łowił ryby w jeziorze i był świadkiem tego, co opowiadał. Ale darujcie, że was na chwilę opuszczę, bo idę zamknąć bramę. Musicie być znużeni i tęsknicie za spoczynkiem.
Wyszedł, a wkrótce usłyszeliśmy skrzyp zawiasów zamykanej bramy.
— Master, to porządny chłop! — rzekł Lindsay.
— Zapewne. Nie pytał ani o nazwisko, ani o to, skąd przyszliśmy i dokąd się udajemy. Oto je st prawdziwa wschodnia gościnność.
— Dam mu dobry napiwek. Well!
Gospodarz wrócił, niosąc nam poduszki i koce.
Czy wśród Dżiafów mieszkają także Bebbehowie w tych stronach?
— Stosunkowo mało. Dżiafowie i Bebbehowie nie lubią się nawzajem. Nie znajdziesz jednak wielu Dżiafów, ponieważ z Persyi wychylił się tu szczep Bilba. To najdziksi rozbójnicy ze wszystkich i należy przypuszczać, że planują napad. Dlatego Dżiafowie odeszli ze swojemi trzodami.
— A ty zostajesz?
— Tak mi nakazał mój pan.
— Ależ wszystko zabiorą ci rozbójnicy!
— Zastaną tylko mury, ale nic wewnątrz.
— Więc padniesz ofiarą ich zemsty.
— I mnie nie znajdą. Jezioro otaczają bagna i sitowie, a tam są kryjówki, których nikt nie zwietrzy. Ale teraz pozwólcie mi odejść, żebym wam nie zabierał czasu, przeznaczonego na spoczynek!
— Czy drzwi tu zostaną otwarte?
— Tak, czemu pytasz o to?
— Przywykliśmy czuwać na przemian przy koniach, życzymy więc sobie, żebyśmy mogli wchodzić i wychodzić.
— Nie macie potrzeby czuwać, ja sam będę waszym stróżem.
— Dobroć twoja większa od naszych życzeń; ale proszę cię, żebyś nie poświęcał nam czasu swojego snu!