Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/164

Ta strona została skorygowana.
—   140   —

— Behold, a więc to wy, master! Upadliście potężnie, ale musicie mieć dyablo mocne żebra. Wzięliśmy za śmierć wasze omdlenie.
— A jakżeż z wami? Macie obandażowaną głowę i rękę.
— Mam szramę właśnie w tem miejscu, gdzie frenologowie domyślają się rozumu. Wyrwało mi kilka włosów i kawałek kości, ale to nic. Yes! Prawda, że niema także dwóch palców; nie było właśnie potrzebne!
Wraz z Anglikiem wstała od ogniska druga postać. Był to mężczyzna dumnej postawy, pięknego wzrostu i równomiernej budowy, ubrany w długie i bardzo szerokie sirdżamy[1], biały jedwabny pirahan[2], i sięgający aż po kolana wązki alkalik[3], na tem zaś ciemno-niebieską jedwabną rabę[4] i delikatny, wełniany balapusz[5] tego samego koloru. Na biodrach wisiała u pięknego kaszmirowego pasa drogocenna szabla, a z poza niego iskrzyły się złocone rękojeści dwu pistoletów, sztyletu i kindżału[6]. Na nogach miał safianowe buty do jazdy konnej, a na głowie znaną perską czapkę barankową, owiniętą kosztownym szalem w białe i niebieskie pasy.
Przystąpił do mnie, skłonił się i rzekł:
— Mi nehawet kjerdem tura — składam moje ukłony!
— Mi szeker kjerdem tura — dziękuję ci! — odrzekłem z równie uprzejmym ukłonem.
— Emir, neberd azmai — Emirze, ty się umiesz doskonale bić!
— Mir, pahawani — panie, ty jesteś bohaterem!
— Puradarem tu — jestem twoim bratem!
— Wafaldarem tu — jestem druhem twoim!

Podaliśmy sobie ręce, poczem on okazał swoją uprzejmość, mówiąc:

  1. Pantalony.
  2. Koszula.
  3. Rodzaj kamizelki.
  4. Surdut.
  5. Wierzchnie ubranie.
  6. Krzywy miecz do ucinania głów.