Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/167

Ta strona została skorygowana.
—   143   —

cie moje i wszystko, co posiadam! Pozwól, żeby droga moja szła z twoją, jak można najdalej.
— Chciałbym, żeby to się stać mogło, ale mamy jednego zabitego i jesteśmy ranni. Należy go pochować; a my zostać musimy, gdyż wkrótce wystąpi u nas gorączka wskutek ran.
— I ja zostanę, bo słudzy moi są ranni.
Wtem przyszło mi na myśl już podczas rozmowy, że niema między nami Dojana. Spytałem o to Anglika, ale ten nie mógł mi dać żadnego wyjaśnienia. Halef widział wprawdzie psa, jak walczył razem z nami, ale i on nic bliższego nie wiedział.
Służba Persa zniosła teraz wielkie zapasy żywności, z których przyrządzono nad ogniem wieczerzę. Po jedzeniu powstałem, żeby wybadać okolicę obozu i poszukać Dojana; towarzyszył mi Halef. Najpierw udaliśmy się do koni. Biedny ogier leżał na ziemi. Miał ranę od pchnięcia włócznią i dość głębokie draśnięcie od kuli, ale obie rany obwiązane były już przez Halefa. W pobliżu leżały wielbłądy i przeżuwały. Było ich pięć, ale z powodu zmroku nie mogłem ich dobrze ocenić. Obok nich leżały na ziemi juki z ciężarami, a opodal stał tachterwahn, mieszkanie obu niewiast, które umknęły, kiedy otworzyłem oczy.
— Widziałeś, jak upadłem, Halefie. Co się stało potem?
— Sądziłem, że nie żyjesz, zihdi, i to dało mi siłę wściekłości. Anglik chciał się także zemścić za ciebie i dlatego nie mogli się nieprzyjaciele oprzeć. Pers, to człowiek bardzo waleczny, a słudzy jego dorównywają swemu panu.
— Nie wzięliście żadnego łupu?
— Broń i kilka koni, których nie zauważyłeś w ciemności. Zabitych kazał Pers wrzucić do wody.
— Czy nie było przytem i rannych?
— Ja nie wiem. Po walce badałem cię i poczułem, że serce jeszcze bije. Chciałem cię obandażować, lecz Pers nie pozwolił na to. Kazał cię zanieść na to miej-