Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/168

Ta strona została skorygowana.
—   144   —

sce, na którem się przebudziłeś i tam opatrzyły cię obie kobiety.
— Czego dowiedziałeś się o nich?
— Jedna, to żona Persa, a druga siostra. Mają starą służącą, która tam siedzi obok tachterwahnu i żuje daktyle.
— A Pers, co za jeden?
— Nie wiem. Służący nie mówi; widocznie mu zakazano wyjawiać stanu pana, a ja sądzę...
— Stać! — przerwałem mu. — Posłuchajno!
Oddaliliśmy się ta k od obozu, że nie dochodził już do uszu naszych jego szmer i dokoła panowała głęboka cisza. Podczas ostatnich słów Halefa, wydało mi się nagle, że słyszę znany mi dobrze głos. Zatrzymaliśmy się, nadsłuchując. Tak, to było istotnie owo gniewne szczeknięcie, zapomocą którego chart znać dawał, że chwycił wroga. Niewiadomy był tylko kierunek, skąd głos pochodził.
— Dojan! — zawołałem głośno.
Na to wezwanie otrzymałem odpowiedź bardzo wyraźną; doszła nas z zarośli, porastających zbocze. Zaczęliśmy się wspinać powoli. Dla pewniejszej oryentacyi wołałem psa od czasu do czasu, a on odpowiadał mi za każdym razem. W końcu usłyszeliśmy krótkie świszczące skomlenie, którem Dojan zwykł okazywać swą radość i to zawiodło nas już prosto do niego. Jakiś Kurd leżał na ziemi, a na nim stał dzielny pies, gotów każdej chwili na śmierć go zagryźć. Nachyliłem się, by się przypatrzeć temu człowiekowi. Nie mogłem rozpoznać rysów, ale ciepłota jego ciała dowodziła, że jeszcze żył.
— Dojan, odejdź!
Pies usłuchał, ja zaś kazałem Kurdowi wstać. Podniósł się, oddychając ciężko i głęboko, co było dowodem, że wytrzymał trwogę nie lada. Rozpocząłem z nim przesłuchanie; nazwał się Kurdem szczepu Soranów. Wiedząc, że Soranie są śmiertelnymi wrogami Bebbehów,