Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/173

Ta strona została skorygowana.
—   149   —

i postanowiliśmy zbudować grób na jego powierzchni. W pobliżu leżała uboga chatka Soranina, a nieopodal znajdował się zamknięty dokoła plac, nadający się doskonale na obozowisko, zwłaszcza, że biło tam małe źródełko. Naradziliśmy się i zgodzili na to, że tu zostaniemy i przeniesiemy nasze mienie.
Spowodowało to pewne trudności, lecz udało się wkońcu. Zdrowi i lekko ranni zajęli się budową grobowca, inni zaś ustawili dla kobiet chatę, odgrodzoną nieprzeźroczystą ścianą od miejsca pobytu mężczyzn. Oddzieliliśmy też od wielbłądów konie, bo nie mogły znieść ich wyziewów.
W południe było wszystko w obozie już w najpiękniejszym porządku. Pers posiadał dobry zapas mąki, kawy, tytoniu i innych potrzebnych rzeczy, a że mięso mogliśmy dzięki strzelbom z łatwością zdobyć, więc o niedostatek obawy nie było.
Grobowiec skończono dopiero później. Tworzył on stożek kamienny, wysoki na pięć stóp; w jego wnętrzu znajdowało się wydrążenie, w którem mieliśmy pochować zwłoki podczas mogrebu[1]. Amad el Ghandur sam przysposobił je do tego, pomimo że zanieczyścił się tem wedle reguł swej wiary.
Słońce stało już nizko nad horyzontem, kiedy ruszył z miejsca nasz mały kondukt pogrzebowy. Przodem szli Allo i Kurd, niosąc nieboszczyka na marach, sporządzonych z konarów. My szliśmy w tyle parami, zaś Amad el Ghandur oczekiwał nas koło grobu. Otwór jego zwracał się na południowy zachód, wprost ku Kibbli w Mekce, a gdy posadzono w nim zmarłego, miał twarz zwróconą ku owym okolicom, gdzie prorok muzułmanów przyjmował odwiedziny i objawienia aniołów.
Amad el Ghandur przystąpił do mnie, blady na twarzy i zapytał:

— Emirze, jesteś wprawdzie chrześcijanin, ale by-

  1. Modlitwa o zachodzie słońca.