— Nie widziałem oczu. Zawija się to przecież jak pocztowy pakunek. Ale była to prawdopodobnie błękitna.
— Z czego o tem wnosicie?
— Ponieważ i wy wyszliście z tego z jasnemi oczyma. Macie się widocznie całkiem dobrze!
— Owszem. Czuję się istotnie zdrowym i świeżym.
— Mnie tak samo. Nalałem tych kropli także na moje rany i nie czuję już bolu. Wyśmienita mikstura! Chce wam się jeść?
— A macie co? Głodny jestem, jak wilk.
— Tu jest; to błękitna przysłała. A może była to czarna.
Obok mnie znajdował się srebrny tabah[1] z mięsem, chlebem kwaszonym i rozmaitymi mazihami[2]. Obok stał czidan[3], napełniony zamiast herbatą, silnym, ciepłym jeszcze rosołem.
— Ladies wiedziały, zdaje się, że się obudzę, zanim rosół wystygnie — rzekłem.
— Ten garnek czeka na was już od południa. Skoro tylko wychłódnie, każą przynieść go starej i grzeją na nowo. Musicie być u nich w łaskach.
Teraz dopiero rozejrzałem się dokładniej. W pobliżu leżał Halef i spał. Poza tem nie było widać nikogo.
— Gdzie Pers?
— U kobiet. Wyszedł dziś rano i zastrzelił kozicę. Zjecie więc kozi rosół.
— Z takich rąk smakuje wyśmienicie!
— Ja myślę zawsze, że to stara gotowała. Yes!
— A gdzie Amad el Ghandur?
— Wyjechał dziś bardzo rano....
Zerwałem się i zawołałem:
— Więc odszedł, nierozważny!
— Z węglarzem i Soraninem. Yes!
Ah! teraz wiedziałem już, co miał na myśli, kiedy mówił, że Allah sam zesłał mu środek do zemsty. Soranin, sam wróg śmiertelny Bebbehów, mógł być dla niego