Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/185

Ta strona została skorygowana.
—   155   —

— Nie widziałem oczu. Zawija się to przecież jak pocztowy pakunek. Ale była to prawdopodobnie błękitna.
— Z czego o tem wnosicie?
— Ponieważ i wy wyszliście z tego z jasnemi oczyma. Macie się widocznie całkiem dobrze!
— Owszem. Czuję się istotnie zdrowym i świeżym.
— Mnie tak samo. Nalałem tych kropli także na moje rany i nie czuję już bolu. Wyśmienita mikstura! Chce wam się jeść?
— A macie co? Głodny jestem, jak wilk.
— Tu jest; to błękitna przysłała. A może była to czarna.
Obok mnie znajdował się srebrny tabah[1] z mięsem, chlebem kwaszonym i rozmaitymi mazihami[2]. Obok stał czidan[3], napełniony zamiast herbatą, silnym, ciepłym jeszcze rosołem.
— Ladies wiedziały, zdaje się, że się obudzę, zanim rosół wystygnie — rzekłem.
— Ten garnek czeka na was już od południa. Skoro tylko wychłódnie, każą przynieść go starej i grzeją na nowo. Musicie być u nich w łaskach.
Teraz dopiero rozejrzałem się dokładniej. W pobliżu leżał Halef i spał. Poza tem nie było widać nikogo.
— Gdzie Pers?
— U kobiet. Wyszedł dziś rano i zastrzelił kozicę. Zjecie więc kozi rosół.
— Z takich rąk smakuje wyśmienicie!
— Ja myślę zawsze, że to stara gotowała. Yes!
— A gdzie Amad el Ghandur?
— Wyjechał dziś bardzo rano....
Zerwałem się i zawołałem:
— Więc odszedł, nierozważny!
— Z węglarzem i Soraninem. Yes!

Ah! teraz wiedziałem już, co miał na myśli, kiedy mówił, że Allah sam zesłał mu środek do zemsty. Soranin, sam wróg śmiertelny Bebbehów, mógł być dla niego

  1. Rodzaj półmiska.
  2. Przysmaki.
  3. Czajnik.