nie szli. Spodziewa się, że wrócicie do Haddedihnów i tam go znajdziecie. Oto wiadomość, którą wam miałem przynieść.
— Dziękuję ci, Hassanie Ardżir Mirzo! Odejście jego głęboko zasmuciło duszę moją, lecz muszę go pozostawić jego losowi.
— Dokąd się teraz zwrócicie?
— Musimy się jeszcze nad tem naradzić. Ten mój przyjaciel i służący Halef Omar musi się w każdymra zie udać do Haddedihnów, gdyż tam znajduje się jego żona, a ten emir z Inglistanu ma u nich dwu służących. Może być jednak, że wpierw pojedziemy do Bagdadu. Inglis posiada tam statek, którym dostać się możemy Tygrysem do pastwisk Haddedihnów.
— Więc rozmówcie się, emirze! Jeżeli udacie się do Bagdadu, to proszę was, byście mnie nie opuszczali. Jesteście dzielnymi wojownikami; zawdzięczam już wam życie i chciałbym ci dowieść, że cię polubiłem. Pozostaniemy na miejscu, dopóki nie będziemy mogli wyruszyć bez niebezpieczeństwa dla waszego zdrowia. Teraz jedz i pij! Przyślę wam więcej jeszcze, gdyż jesteście moimi gośćmi. Bóg z wami!
Pers odszedł; upłynęły zaledwie dwie minuty, kiedy weszła stara służąca i przyniosła drugi tabah, napełniony potrawami.
— Bierzcie! Pan wam przysyła! — rzekła.
— Czy macie tam ogień w chacie? — spytałem.
— Tak. Jest mały ogień i djagadar[1], na którym możemy prędko przyrządzać potrawy.
— Maderko[2], my sprawiamy wam wiele kłopotu!
— O nie, emirze! Dom cieszy się, że ma gości. Pan opowiadał o was domowi; ma się wam tak powodzić, jak gdybyście byli samym panem. Ale nie mów do mnie: maderko! Jestem duszireh[3] i nazywają mnie zawsze tylko Alwah lub Halwa.
Z temi słowy podreptała od nas. Do stu piorunów!