— Czy pójdziecie z nami do Bagdadu?
— Zgadzam się. Chciałbym już raz wydostać się z tych gór. A potem z Bagdadu?...
— To się pokaże. Wogóle to niepewne, czy sam Bagdad będzie mym celem. Miałem tylko na myśli kierunek ku Bagdadowi.
— Wszystko jedno! Byle jak najprędzej stąd!
Wtem ukazał się wzniosły „aloes“, aby oddać służącym mirzy głuszce do oskubania. Za nią wyszedł jej pan, skinął na mnie i wolnym krokiem wyszedł z obozu. Poszedłem za nim. Na ocienionem drzewami miejscu usiadł na mchu i zaprosił mnie, żebym siadł obok niego. Uczyniłem to, poczem on rozpoczął rozmowę od następujących słów:
— Emirze, mam do ciebie zaufanie, przeto posłuchaj! Uciekam przed pościgiem. Nie pytaj, kto był mym ojcem! Umarł nagle śmiercią gwałtowną, a przyjaciele jego szeptali skrycie, że go zabito, ponieważ innym staw drodze. Ja, syn jego, pomściłem go jednak i musiałem ratować się ucieczką razem z moimi. Przedtem jednak wpakowałem wszystko, co się dało ocalić z rzeczy wartościowych, na wielbłądy i wysłałem je pod opieką wiernego poddanego do granic państwa perskiego. Potem ruszyliśmy inną drogą. Wiedziałem, że będą nas ścigać, dlatego zmyliłem dzadgirów[1], obrawszy drogę przez dziki Kurdystan. A teraz powiedz mi, emirze, czy chcesz mi towarzyszyć, dopóki droga nasza będzie ta sama. Zważ dobrze, że jestem zbiegiem.
Zamilkł, ja zaś odpowiedziałem mu natychmiast:
— Hassanie Ardżir Mirzo[2], będę szedł z tobą, dopóki przydam się na co tobie i twoim.
Podał mi rękę i rzekł:
— Dziękuję ci, emirze! A twoi towarzysze?