Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/198

Ta strona została skorygowana.
—   168   —

nie pojmano. Mam wory na wodę i zapasy żywności przynajmniej na dziesięć dni dla nas wszystkich.
— A czy możesz się rzeczywiście zdać na swych ludzi?
— Zupełnie, emirze.
— Dobrze, pojedziemy więc przez terytoryum Dżerboa; Allah nas ochroni. Zresztą, skoro tylko dostaniemy się na równinę, będziemy się bardzo szybko naprzód posuwać, bo teraz wielbłądy twoje z trudem tylko dają sobie radę w tym górzystym terenie. Jesteśmy więc zgodni i musimy tylko czekać, dopóki się nam rany nie zgoją.
— A teraz spełnij jeszcze jedną mą prośbę! — rzekł z wahaniem. — Wyruszając, zaopatrzyłem się obficie we wszystko. W wielkich podróżach niknie odzież z ciała; wiedząc zaś, że aż do Hadramautu nie napotkam dobrego bazaru, zabrałem także zapas odzieży. Szaty wasze nie są już godne was i proszę cię, iżbyście wzięli odemnie, czego wam trzeba.
Propozycya ta była mi na rękę, a zarazem budziła we mnie wątpliwości. Hassan Ardżir Mirza miał słuszność; my trzej nie moglibyśmy się pokazać w miejscu cywilizowanem bez tego, żeby nas nie wzięto za włóczęgów, z drugiej zaś strony wiedziałem, że Anglik nie pozwoli nic sobie darować, a dla mnie było także punktem honoru nie korzystać zaraz na początku w ten sposób z przyjaźni Persa. Zresztą mogłem swobodnie pokazywać się Arabom w mem, co najmniej nie dworskiem, ubraniu. Rzetelny Beduin nie ocenia człowieka według jego płaszcza, lecz według konia, a pod tym względem żywiłem przekonanie, że wzbudzę zazdrość każdego. Co najwyżej mógł mnie jaki syn pustyni uważać za koniokrada, a to w jego mniemaniu było dla mnie raczej zaszczytem, niż hańbą. Odpowiedziałem więc mirzy:
— Dziękuję! Wiem, jak dobrze mi życzysz, lecz proszę, żebyśmy o tem dopiero w Ghadhim znów pomówili. Dla Dżerboa nasze ubrania wystarczą i donosimy je