Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/202

Ta strona została skorygowana.
—   172   —

mu wówczas Saduk i pewien, kajem makam[1]. Tylko Saduk się ocalił — broczył krwią z jednej rany, ale ojciec mój i kajem makam utracili życie.
— Hm! Czy Saduk nie poznał morderców?
— Było ciemno; poznał tylko jednego z napastników; był to największy przeciwnik ojca.
— Na którym się zemściłeś?
— Sędziowie go uwolnili, ale — nie żyje.
Wyraz oblicza mirzy powiedział mi wyraźnie, jaką śmiercią zmarł ów przeciwnik. Pers wyrzucił ręką pogardliwie w górę i rzekł:
— To już należy do przeszłości; chodźmy do obozu!
Odszedł; ja natomiast jeszcze chwilę zostałem, gdyż to, co usłyszałem, zastanowiło mię bardzo. Ten Saduk był albo całkiem pozbawionym egoizmu człowiekiem, jakich mało, albo łotrem nawskróś wyrafinowanym. Nie należało spuszczać go z oka. Kiedy wróciłem do obozu, zajmowano się właśnie przygotowaniami do obiadu. Powiedziałem Anglikowi, że mam ochotę pojechać z Persem do Bagdadu, a potem do Kerbeli, on zaś zgłosił natychmiast gotowość odbycia razem z nami tej niebezpiecznej drogi.
Rana nie dolegała mi wcale już dzisiaj; czułem się dobrze, więc wziąłem popołudniu sztuciec, aby się z psem trochę po okolicy rozglądnąć. Sir Dawid Lindsay chciał mi towarzyszyć, lecz wolałem być sam. Z długoletniego przyzwyczajenia postanowiłem najpierw przekonać się o bezpieczeństwie obozu. Rzeczą w tem główną jest ukryć własne ślady i dopiero szukać, czy nie dadzą się zauważyć ślady jakich wrogich istot. Okrążyłem obóz kilkakrotnie, aż doszedłem do rzeki. Tu zauważyłem, że na brzegu trawa była podeptana w sposób szczególny. Właśnie zamierzałem się tam zbliżyć, kiedy zaszeleściały za mną gałęzie.

Zasunąłem się szybko poza gęsty krzak i przykucnąłem. Usłyszałem kroki w pobliżu mojej kryjówki.

  1. Porucznik.