Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/204

Ta strona została skorygowana.
—   174   —

— Co to jest? — spytał. — Czemu trzymasz Saduka za odzież?.
— Ponieważ jest moim jeńcem. On zgubi ciebie; ścigają cię, a on zdradza twym prześladowcom miejsce naszego pobytu zapomocą znaków, które im daje. Zastałem go nad rzeką, depcącego trawę, a na zaroślach wisiały wiązeczki trawy na znak, którędy należy wejść w gęstwinę, by się dostać do naszego obozu.
— To niemożliwe!
— Ja ci to mówię! Przesłuchaj go, jeżeli go zrozumiesz!
Mirza zadał aresztantowi mnóstwo pytań, ale ze znaków i giestów, które potem nastąpiły, nie mógł wywnioskować nic ponad to, że Saduk nie pojmuje zupełnie, czego ja chcę od niego.
— Widzisz, emirze, że niewinny! — rzekł mirza.
— Dobrze, więc ja będę działał za ciebie — oświadczyłem. — Spodziewam się, że uda mi się ciebie przekonać o jego zdradzie. Weź strzelbę i chodź za mną. Powiedz jednak swym ludziom, że moi towarzysze położą trupem każdego, ktoby okazał chęć uwolnienia Saduka. Nie przywykli do tego, żeby z nimi żartować. Na dole, koło krzaka niech tymczasem stoi któryś na straży aż do naszego powrotu, aby dał znać innym, gdyby zauważył co niebezpiecznego.
— Pojedziemy, czy pójdziemy? — zapytał.
— Jak daleko stąd miejsce, na którem obozowaliście po raz ostatni?
— Jechaliśmy ponad sześć godzin.
— Nie zdołamy więc dziś się tam dostać. Pójdziemy.
On zabrał swą strzelbę, ja zaś dałem Halefowi i Anglikowi potrzebne zlecenia. Związali jeńca i wzięli go pomiędzy siebie. Był w tak pewnych rękach, że mogłem się oddalić bez obawy.
Szliśmy więc naprzód doliną ku rzece. W połowie tej drogi stanąłem zdumiony, gdyż na małym czerwo-