rego Mohammed odjechał w objęcia śmierci. Zatrzymali się, aby zbadać ślady obozu.
W tej samej chwili my skręciliśmy na prawo w zarośla i pobiegliśmy naprzód, jak było można najprędzej. Droga, którą mieliśmy przebyć, wynosiła dziesięć minut, my jednak byliśmy już w pięć minut w obozie; ja spocony, a mirza mocno zdyszany. Jedno spojrzenie? przekonało mnie, że wszystko było w porządku.
— Zachowujcie się cicho; nieprzyjaciele idą! — nakazał Pers.
Potem skoczyliśmy przez zarośla na dół, gdzie spotkaliśmy postawioną tam wartę. Zaledwie wyczekaliśmy minutę, kiedy pojawili się nasi prześladowcy. Zatrzymali się naprzeciw nas.
— To byłoby ładne miejsce na obóz — rzekł susbaszi. — Jak sądzisz, Omramie?
— Dzień już na schyłku, panie — odpowiedział pendżabaszi.
— Dobrze, zostańmy tutaj! Jest tu woda i trawa!
Tego nie spodziewałem się, co prawda. Było to dla, nas niebezpieczne. Zniszczyliśmy wprawdzie wszelkie ślady za sobą, ale w miejscu, na którem stał nasz obóz była trawa wypalona, a ziemia zczerniała i tego nie zdołaliśmy całkowicie ukryć. Zauważyłem zresztą, że tam, gdzie Saduk podeptał trawę, podniosła się ona, ale nie zupełnie.
— Allah ’1 Allah! Co robić? — pytał Ardżir Mirza.
— Trzech nas za dużo; mogliby nas odkryć. Wystarczy jeden i tym będę ja. Weźcie psa z sobą, idźcie do obozu i bądźcie w pogotowiu do walki. Jeśli usłyszycie trzask tego rewolweru, możecie być spokojni, skoro jednak usłyszycie huk tego sztućca, w takim razie wiedźcie, że jestem w niebezpieczeństwie i śpieszcie mi na pomoc! Niechaj wówczas hadżi Halef Omar przyniesie mi moją ciężką strzelbę.
— Emirze, nie mogę cię opuścić w tem położeniu!
Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/209
Ta strona została skorygowana.
— 179 —