tłukło, kiedy to po raz pierwszy podsłuchiwałem oddział Siouksów, wysłanych dla schwytania mnie. Teraz zachowywałem się oczywiście, dzięki doświadczeniu, chłodniej.
Ihlaci byli widocznie przekonani, że są zupełnie sami w tej okolicy, gdyż rozmawiali tak głośno, że na pewno można ich było dosłyszeć z tamtej strony rzeki. W chwili właśnie, kiedy doszliśmy do naszego ukrycia, spytał się pendżabaszi:
— Czy pochwycisz go żywcem?
— Jeżeli się da.
— I żywego sprowadzisz?
— Nie jestem głupi. Powiedźcie ludzie, czy chcecie go mieć żywym, czy martwym?
— Martwym! — zawołano dokoła.
— Naturalnie! Mamy nakaz ścigać go i przynieść jego głowę, jeśli nie dostaniemy go żywcem. Jeżeli przyprowadzimy go żywym, będziemy musieli oddać wszystko, co ma przy sobio, jeśli zaś przyniesiemy głowę, nie zapytają nas o resztę.
— Miał podobno zapakować wszystkie swoje pieniądze i kosztowności — zauważył porucznik.
— Tak. Ten syn przeklętego serdara[1] był bardzo bogaty; obładował swoimi skarbami ośm czy dziesięć wielbłądów. Będziemy mieli cenną zdobycz do podziału.
— Powiedz jednak, susbaszi, co uczynisz, jeśli on ucieknie się pod osłonę jakiego szejka, albo tureckiego urzędnika?
— Nie będę pytał wcale o tę opiekę, nie wolno nam tylko zdradzić się, żeśmy Persowie; czy rozumiecie? Nie będzie zresztą miał czasu udawać się pod taką opiekę, ponieważ pochwycimy go jutro, albo najdalej pojutrze. Ruszymy o brzasku i znajdziemy, jak dotąd, znaki, które nas zaprowadzą pewnie i nieomylnie. Ten głupiec Ardżir Mirza sądzi, że Saduk nie umie mówić, więc i pisać nie potrafi. Znaki, które on nam daje, są wszakże pi-
- ↑ Starszy generał.